wtorek, 27 października 2015

Przez żołądek do serca...// The way to a man's heart is through his stomach...


Polish version:

Dawno się nie widzieliśmy, ale… niemniej jednak... poznajcie mojego nowego marzyciela, który chciałby… uwierzcie, albo nie… ugotować coś z Jamiem Oliverem.

Wiem, wiem… Zaraz powiecie… Kto to jest? Też tak zareagowałam za pierwszym razem, choć gdzieś mi się obiło o uszy jak oglądałam kiedyś program TV na jednym z kulinarnych kanałów z moją kuzynką, Basią. Tak kuzynko! O Tobie mowa! Jamie znany jest głównie w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi. Prowadzi tam restaurację m.in. w Londynie, napisał też kilka książek a propos gotowania. Jest znany w swoim świecie jako wielbiciel i zwolennik świeżego, zdrowego jedzenia (szczególnie dla młodego pokolenia), w związku z tym założył nawet fundację pod swoim nazwiskiem. Macie kilka linków, poczytajcie =)


Poznajcie go trochę! Skoro jest on ważny dla jednego z naszych podopiecznych, to jest również ważny dla nas, prawda?

Ok, to może kilka słów o moim marzycielu? Maks ma osiem lat. Jest słodkim chłopcem, jednakże jego i jego siostry choroba nie pozwala cieszyć im się życiem w pełnym rozumieniu tego słowa. A oto relacja z naszego pierwszego spotkania:

Sobotni, letni poranek w mojej i Asi rodzinnej miejscowości zaczął się naprawdę przyjemnie. Pogoda dopisywała, za oknami pogoda idealna na odpoczynek, relaks i spacer. Ruszyłyśmy więc, aby poznać małego Maksa. O Maksie wiedziałyśmy niewiele, mały kucharz, tak to mama określiła. Choć miałyśmy obawy, że Maks okaże się nieśmiałym chłopcem, nasze obawy wyparowały tak szybko jak tylko weszłyśmy do salonu. Nasz marzyciel wskazał nam drogę do kuchni. Patrzymy, a Maks pokazuje nam wszystkie książki kulinarne z przepisami wszelkich znanych kucharzy, o których każdy z nas choć raz usłyszał. I Karola Okrasy, i Pascala Brodnickiego, i Nigelli Lawson, i samego Jamiego Oliviera i tak dalej, i tak dalej. Na dodatek znalazł się po drodze jeszcze nie lada segregator. Segregator pełen wspólnych zdjęć ze wspólnego gotowania z owymi kucharzami, pełen ich autografów, a co zatem idzie niosący ze sobą mnóstwo wspomnień i pozytywnych chwil. A najpiękniejsze było to, że z twarzy Maksa uśmiech nie znikał ani na chwilę. Fascynacja kuchnią okazała się jego największą pasją. Jeden pokrojony banan później, a my ciekawi co nam dalej pokaże Maks.
 Razem z mamą i tatą Maksa, wyszliśmy na ogródek za domem. Tam ujrzeliśmy małą altankę zbudowaną specjalnie dla Maksa. A w środku…  Mnóstwo garnków, mnóstwo ziół, przypraw, czy „składników” na obiad. Cudownie jest patrzeć na takiego małego chłopca i widzieć taką piękną, prawdziwą pasję. Kiedy przyszło do pytania: „Jakie jest Twoje prawdziwe marzenie?” dostaliśmy odpowiedź – „Wspólne gotowanie z Jamiem Olivierem”. W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć się do pracy i zrobić wszystko, aby udało się spełnić marzenie naszego Marzyciela! Przecież marzenia nie są po to, by je zapisać na kartce i schować do szuflady, marzenia są po to, aby je spełniać!

Wiem, że Jamie ma napięty grafik, próbowałam się nawet kontaktować z Fundacją Make-a-wish w Wielkiej Brytanii, ale póki co – bez powodzenia. Ja napisałam nawet do stacji telewizyjnej w Polsce, która nagrała ostatnio z nim wywiad. Może macie jakieś pomysły by zwrócić jego uwagę w naszą stronę? Zwyczajnie proszę Was – pomóżcie nam!

Kochani, jeszcze jedna sprawa. Minęły dwa lata i dwadzieścia dni. Dwa lata i dwadzieścia dni odkąd zostałam wolontariuszem Fundacji Mam Marzenie O. Szczecin. Przez ponad dwa lata miałam to szczęście, że mogłam zrozumieć co znaczy mieć marzenia. W międzyczasie były rzeki łez, uśmiechy szerokie od ucha do ucha i miłość i nadzieja na lepszą przyszłość. Byliście też i Wy, nasi drodzy marzyciele. Pomogliście mi przejść nie przez jedno w tym czasie. Jestem niezmiernie wdzięczna Wam wszystkim za to, że mogłam spotkać Was w swoim życiu. Dla Was – wielkie dzięki! Bez Was – nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz. Ale teraz mam możliwość spełnienia swojego marzenia. Możliwość, by zobaczyć coś nowego, poznać nowych ludzi, odkryć coś nieznanego. Zobaczymy jak się los potoczy. A póki co – trzymajcie za mnie kciuki! Do zobaczenia za rok!

English version:

Hi guys! Long time no see, but it’s time for one of my new Dreamers, who wishes to… believe it or not – to cook with Jamie Oliver.

I know, I know… I have heard of his name before, but at first it was like… who is he? Ok, ok, don’t shout. I know now that he is a famous chef, who even has Polish blood at some point! You may know him from television also. I remember watching few episodes with him as a famous chef. I remember I’ve watched it with my cousin Basia, yes girl with you! Anyways guys, he is famous in UK, from where he comes from. He runs in London the restaurant called ’15’. And he has written few cooking books, he stands by fresh, healthy meals and even is a fundraiser of Jamie Oliver Foundation. So… he are some links:


Get to know him guys! He is important to one of my Dreamers, so he is important to us!

So… maybe I would say a few words about this new Dreamer. He is eight. He is a sweet boy, but his and his little sister sickness won’t allow them to breath and live fully. There are few words about our first meeting:

It was a Saturday morning, when me and Jo were supposed to meet our new Dreamer.
It was a beautiful weather outside, therefore we decided to take a walk to see Maks. Despite that we got lost (even though that was our hometown) we got to our Dreamer’s house on time. At least we tried=) We didn’t know much about Maks. “He likes to cook” that’s what his mom told me over the phone. We were a bit afraid that he may be shy at the beginning. But no, no such a thing has happened. We went inside, gave this little boy a “welcome” present, and he didn’t even want to see what is was. Maks showed us immediately his cookbooks collection and his album with famous chefs autographs and their photos with him. We saw books written by Karol Okrasa, Pascal Brodnicki, Nigella Lawson and even by Jamie Oliver and so on, and so on. Those Polish famous chefs’ autographs brought some happy memories, memories that at this time help a lot. And the most important thing is, that we saw Maks smiling all the time. It was such a beautiful view.
 Then, Maks showed us his garden and (built specially for him) summerhouse. There were so many things. A lot of pots, and pans, and herbs and any other “ingredients”. This is so amazing to see this little boy, whose hobby is to cook, or at this time, imagine to cook. It was time to find out what is the biggest of Maks’ dreams, so we asked: “What do you dream about?” And there is was. “Cooking with Jamie Oliver”.
 Please, let us see Maks happy once again and help us make his wish come true.

So… I know that Jamie is a busy man and even Make-a-wish in UK has been trying to get him to meet with their Dreamers, but so far no luck. But guys, maybe some ideas? I even wrote to the Polish tv station, that recently recorded an interview with him! Maybe some ideas even to get his attention? Simply… help us, please!

Guys, one more thing! It’s been two years and twenty days. Two years and twenty days since I became a volunteer at MM Foundation here in Szczecin. For over two years I had this honor to see what really those dreams mean. In the meantime there were rivers of tears, smiles wide as bananas, love giving me hope for better future and those people that I’ve met - showing me that not everyone is a bad person, those Dreamers, who helped me when I had a bad day. I am so grateful that I have met all of you on my path! For those, who I’ve met, who were always there for me… big THANKS! Without you I wouldn’t be the same person as I am now. I owe you! But now, I have the opportunity to make my wish come true. I have the opportunity to make myself a happy girl. To go, to explore, to see what life also means. So we will see how it goesJ Keep your fingers crossed for me, please! See you in a year!

środa, 8 lipca 2015

Surdo Fabulam Narras...*


Ksiądz Jan Twardowski powiedział kiedyś "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Pierwszy raz w mojej przygodzie z wolontariatem w Fundacji Mam Marzenie moja marzycielka odeszła do aniołów. Pamiętam jak dowiedziałam się od lekarza współpracującego z naszym oddziałem fmm, że stan mojej podopiecznej się nagle pogorszył. Szok? Na pewno. Przecież powinnam być przygotowana na taką sytuację, ale nie chodzi tu o fakt samej śmierci, a po prostu o to, że zawsze ze śmiercią takiej młodej osoby jest mi ciężko się pogodzić. Niestety, życie toczy się dalej, a jutro przyniesie kolejny dzień, kolejnych marzycieli i kolejne marzenia...

* Surdo fabulam narras /łac./ - Czas leczy wszystkie rany

// English version:

Father Jan Twardowski, Polish priest and poet once said "Let us love people now they leave us so fast"**. Today I recieved very sad news, one of my dreamers went to heaven recently. I knew it would happened sooner or later, but knowing and understanding are completely two different things. I was shocked when a doc who is working with my foundation told me that her health had declined very suddenly. I know that I should be prepared for those situations, but it always hits me hard. They're kids we're talking about. Today is a very sad day, but tomorrow will bring new memories, new dreamers, new dreams. Because even if God took her to heaven, tomorrow there will other ones, who wants to make-a-wish.

* Surdo fabulam narras /lat./ - Time heals all wounds
**Translated by Maya Peretz

niedziela, 5 lipca 2015

Pośród chmur, czyli marzenie Mateusza // Among the clouds - Matti’s dream

  
Dwa miesiące temu miałam przyjemność spełnić marzenie Mateusza. Nie wiem, czy pamiętacie, ale Matti, 7-letni chłopiec, marzył, aby zobaczyć najwyższe budynki w Paryżu. Kiedy moje koleżanki z fundacji pisały relację i nazwały marzenie „Pośród chmur (…)” nie sądziłam, że trafią w dziesiątkę. Zacznijmy może od początku…

Two months ago I had this very, very pleasure to make-a-wish of 7-year-old boy – Mateusz.  I don’t know if you remember, but Matti had a wish to visit the highest buildings in Paris. When my friends from Make-a-Wish Foundation had been writing a story after our second meeting with Mathew, (the report that we always have to write after our meetings with kids), I haven’t thought that it would turn out to be so true to every word in. The title, Among the clouds, fits right in. Let’s just start at the beginning.




Nasza wspólna przygoda zaczęła się jeszcze przed północą w czwartek. Długi weekend majowy ledwo się zaczął, a my pełni energii wyruszyliśmy w daleką podróż. Matti nieustannie pytał: „Daleko jeszcze?”, „O której mamy samolot?”, „Kiedy będziemy w Paryżu?”. Pytania chłopca coraz bardziej uświadamiały mnie, iż nasza praca nie poszła na marne, a zobaczenie najwyższych budynków w Paryżu to naprawdę największe marzenie Mateusza. Bez większego problemu trafiliśmy na lotnisko. Tam poznaliśmy Agatę, panią pilot, która towarzyszyła nam przez cały pobyt we Francji. To nie był co prawda pierwszy lot Mateusza, ale tym razem leciał samolotem zdecydowanie dłużej niż poprzednio. Matti nie mógł oderwać wzroku od okna w samolocie. A widoki trzeba przyznać były przepiękne. Lecieliśmy pośród chmur, cumulusy rozprzestrzeniały się pod nami tworząc piękny obraz podobny do tych chmur z bajek, tych, na których można było leżeć i marzyć. A marzenia to przecież piękna rzecz!

Our journey together had start at late evening on Thursday. Long weekend had barely begun and we were so ready for a long trip. Matti had asked questions all the time, like: „How long will the trip take?” or „When is our plane boarding?” or „When will we be in Paris?”. Those questions made me realize that we had done a good job, and it was truly Matti’s biggest dream. Without any problems we got to the airport, there we’ve met Agata, our tour guide. It wasn’t Matti’s first time traveling by plane, but this time our journey had been way longer than his previous experience. Matti couldn’t get his eyes out of the view outside the window.  We’ve been among the clouds! Clouds were everywhere below us, creating a really beautiful view like from fairy tales. Dreaming is a really good thing, right?


Myśleliśmy, że pierwszego dnia, zmęczeni całonocną podróżą do stolicy Francji, dane nam będzie odpocząć w hotelu i nabrać sił przed trzydniowym, intensywnym zwiedzaniem miasta. Okazało się inaczej. Zaczęliśmy naszą przygodę od rejsu po Sekwanie. Muszę tutaj oddać pokłony Mateuszowi, dał radę. Ja nie. Oczka zmrużyłam, nie powiem… Na szczęście byłam wcześniej w Paryżu i nic nie przegapiłam! Po około godzinnym rejsie znaleźliśmy się pod wieżą Eiffla, a później z Mateuszem trafiliśmy pod Pałac Chaillot na Placu Trocadero, to z tego miejsca robi się zdjęcia do widokówek z wieżą Eiffla w tle. Tam oczywiście obowiązkowo zrobiliśmy sobie również kilka zdjęć i zmęczeni, choć szczęśliwi, trafiliśmy do hotelu.

We thought that the first day in Paris would be a lazy day. Unfortunately after long trip one-hour cruise on Seine was ahead of us. Matti deserves an obeisance. He did it! He managed to focus during whole cruise. I did not. I have closed my eyes for a moment and fell asleep. It’s good that I have seen it before! That I’ve been in Paris before. After one hour we’ve got to see Eiffel Tower and after that we’ve went to the Trocadero Place. There of course we had to take some pictures, and after that we’d gone to our hotel, finally to have some sleep.



Następny dzień również nie należał do najłatwiejszych. Zaczął się od pytania Mattiego, kiedy zobaczymy Wieżę Eiffla. Oczywiście inaczej nie mogło być, tylko… Naszą przygodę zaczęliśmy właśnie od samej Wieży Eiffla. Chyba najbardziej rozpoznawanego miejsca w Paryżu. Zaskoczona byłam przyznam długością kolejki, która wbrew pozorom była… krótka! Oczywiście krótka jak na kolejki pod Wieżą Eiffla. Ale nic. Troszkę jednak poczekaliśmy. Wjechaliśmy na drugi taras i znaleźliśmy się „Pośród chmur”, a to wszystko dzięki otaczającym nas chmurom i mgle, która panowała nad miastem.

Next day wasn’t easy at all. It all started that day with a Matti’s question about Eiffel Tower. “When are we gonna see it?” He asked. He was so curious about everything, and so wise for his age. He is a first-grader and he already is good at math!  Back to the story. Of course we started that day with the Eiffel Tower. I believe it’s the most popular place in France. I was so positively surprised about the length of the queue. I was short, shorter than I thought it would be at least. We’ve waited of course, but not long. We went up and then we saw the whole city. We’ve found ourselves among the clouds. That was thanks to all the clouds and the fog that was there.

W oddali, we mgle, zobaczyliśmy Tour Montparnasse. Nasz następny przystanek na drodze odkrywania najwyższych budynków Paryża. Ku mojemu zdziwieniu na miejscu znowu mała kolejka, aż niemożliwe wydawałoby się, że tak mała. W ciągu kilku chwil byliśmy na tarasie widokowym, który znajdował się na 59 piętrze budynku. Niestety mgła nie pozwoliła nam zobaczyć zbyt wiele i znów znaleźliśmy się „Pośród chmur”. Zeszliśmy zaledwie trzy piętra niżej, gdzie znajdowała się restauracja i ujrzeliśmy przepiękną panoramę miasta.

In the distance we saw Tour Montparnasse. Our next step on our “highest buildings list”. To our surprise the queue was once again short. A really short one this time. Few moments later we found ourselves on the top of the building. Unfortunately the fog hadn’t allowed us to see much, but we once again were among the clouds. After some time we went three floors down and we saw clear view of town.



Sam taras na 59 piętrze wyglądał jak małe boisko. Mateusz biegał z jednej strony na drugą i wciąż nie mógł nacieszyć się widokiem, jak to sam nazwał „ludzi małych, jak mrówki”. No nic, przyszła pora na następny wysoki budynek w Paryżu i przepiękne widoki, tym razem z tarasu widokowego na Łuku Triumfalnym! Weszliśmy na górę, oczywiście jedyna droga to pokonanie 284 schodów! Chcąc dostać się na dół znaleźliśmy windę, która zrobiła nam psikusa i zatrzymała się po drodze niespodziewanie, na szczęście obyło się na zaskoczeniu i chwilę później byliśmy już na placu pod Łukiem Triumfalnym.

Czyżby dopadło nas zmęczenie? Hmmm… Perspektywa snu brzmiała dla nas kusząco, więc wróciliśmy metrem do hotelu i odpoczęliśmy po długim, ale jakże przepięknym, dniu.

Upstairs on the top of the building Mateusz had been running from place to the other, while searching for the better place to see everything. He couldn’t stop talking about people looking small like ants. Well, it was time for the next stop, Arc de Triomphe. We went up of course by foot. It took us 284 stairs. Fortunately, we were able to use a lift going down! We were so tired, that the perspective of hotel (and sleep of course) sounded like heaven. We took subway and went home. It was a really eventful, but long day.



Po francuskim śniadaniu przyszedł czas na Luwr! Oczywiście Mattiego zaintrygowały przede wszystkim piramidy! Jakże by inaczej! Do środka bez stania w przeogromnej kolejce weszliśmy dzięki Agacie, naszej pani pilot. Agata, wielkie jeszcze raz dzięki! Dzięki za pokazanie „sekretnego przejścia”! Tam kilka ujęć z jednej, z drugiej strony. Spojrzenie jeszcze jedno w górę, piękny widok na Luwr i… pora ruszać dalej, bo czeka nas kolejka na wieżę Katedry Notre Dame. 

After French breakfast it was time for Louvre. Of course the pyramids were the most interesting for Mathew. We went inside without waiting in the long line thanks to our travel agent – Agatha. Big thanks once again! Thank you for showing us the secret pass. One look there, one there and it was time to go to the Notre-Dame tower.



Trafiliśmy metrem pod Katedrę Notre Dame bez problemu. Trzeba przyznać, że mapa metra Paryża jest bardzo przejrzysta i jeśli tylko ktoś ma choć trochę orientacji w terenie i zna język angielski w stopniu nawet bardzo podstawowym to się bez problemu odnajdzie. Polecam język „migowy” i brak oporów przed pytaniem Paryżan – wyjaśniając – część Francuzów „nie zna” języka angielskiego. Podeszliśmy od lewej strony Katedry, aby stanąć w kolejce na wieżę. Niestety, kolejka była bardzo długa, a czas mijał. Postanowiliśmy przedstawić sytuację pracownikom katedry. Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem z Fundacji Mam Marzenie, a oni otworzyli dla nas przejście, serdecznie witając i zapraszając na górę. Bardzo miła niespodzianka i ogromne zaskoczenie, że fundacja jest tak znana na całym świecie! Widoki niesamowite, choć tym razem chmury poszybowały w górę i byliśmy jedynie przez chwilę „Pośród chmur”.

Mieliśmy później chwilę przerwy, więc Agata,  pani pilot, zaproponowała nam wizytę w Centrum Pompidou. Taki nieplanowany pit-stop. Chwila odkrywania świata i trochę nauki poprzez zabawę dla Mateusza. Choć nie obyło się bez przygód, znaleźliśmy jeszcze odrobinę energii i powędrowaliśmy, aby tym razem zwiedzić wnętrze katedry Notre Dame.

Kiedy wędrowaliśmy po wieży Katedry i szliśmy tymi wąskimi schodami tak sobie pomyślałam… Jak ten Quasimodo tam się mieścił?! Na szczęście to była tylko bajka, ale przejścia naprawdę były bardzo wąskie. A schody? Matti naliczył ich aż 819 w dwie strony. Wyobrażacie sobie tyle pokonać schodów na pieszo? Ja od tego dnia – tak!

Niestety pogoda nie dopisywała nam w czasie podróży. Dopiero ostatniego dnia, kiedy to wyszliśmy z katedry, zaświeciło dla nas słońce. Zrobiło się ciepło i przyjemnie. Tylko dlaczego dopiero wtedy?!

Ostatniego dnia, w poniedziałek, przyszła pora pożegnać się z Paryżem i wrócić do Ojczyzny. Czekała nas długa podróż, ponownie dwoma samolotami. Matti zachwycił wszystkich swoimi rysunkami, nawet pani stewardessa była pod wrażeniem! Na koniec, kiedy już wysiadaliśmy na polskim lotnisku, Matti, dzięki „drobnemu popchnięciu Agaty” znalazł się w kokpicie pilotów! Niesamowite wrażenie! A pytanie po jego wyjściu z samolotu brzmiało oczywiście: „Po co tyle tam przycisków?”. Niestety na to pytanie nie znam odpowiedzi. Znam natomiast odpowiedź na pytanie, jak nam się podobało. Odpowiedź jest oczywista – cudownie jest znaleźć się pośród chmur!

We get to the Notre-Dame without any problems. I have to admit that subway map is really a good help. English is really helpful, but some French people can’t speak English much, so therefore “the sign language” is required. We wanted first to go for the tower, but when we saw the queue it was longer than I could’ve ever imagine. But thanks to the fact that we were from let’s call it “Make-a-wish Foundation” we were able to go in without even waiting a second. It was a really nice surprise. Big thanks to the employees of Notre-Dame Cathedral. We of course once again found ourselves among the clouds!
 Make-a-wish Foundation, as it seems, is world-well-known organization. It helps a lot. I know that technically my Foundation is only based on this Foundation, but it would took forever to explain everything, so why bother, as we do the same job, we make little sick kids dreams come true?
 Coming back to the story. We had a little free time, so our travel agent suggested to visit Pompidou Centre. Some unplanned pit-stop. After that, we’d found some more energy and came back to see the inside of Notre-Dame Cathedral.
 You know, I was just thinking. How it was possible for Quasimodo to fit in the slim passages.  Fortunately it was just a fairy. But stairs? Mateusz has counted them all. He counted to 819. (I told you he is good at math, right?) Can you imagine that? Taking 819 stairs by foot? Since that day I do.
 Unfortunately the weather hasn’t been so great. Last day, when we were about to call it a day we went for the ice creams. And sky had become clear, just like that. Of course it was sunny from that moment. Tell me why, please, why just then ?!

Last day, Monday, it was time to say goodbye to Paris. Long way back home was ahead of us. Matti’s drawings has impressed not only all of us, but also a flight attendant. When we landed Mateusz was able to see what’s inside of cockpit. He went inside, saw what he wanted to see and asked me later “Why does it have to be so many buttons up there?” I don’t know the answer to that question. I only know the answer to question if we liked our trip. The answer is „We’ve loved it! It was awesome to be among the clouds!”


Chciałabym podziękować za wszystko naszym sponsorom! Biuro Podróży ITAKA. Nasz główny sponsor wycieczki, na stałe współpracujący z Fundacją Mam Marzenie. Wielkie dzięki za współpracę, za dobry kontakt i szybkie odpowiedzi na moje maile! Agata, powtórzę się niepierwszy raz, dzięki za pomoc!

Dziękuję naszym sponsorom prywatnym! Oby było więcej takich ludzi, jak Państwo wokół nas!

Dziękuję też pomysłodawcom i organizatorom akcji „Dream Icons”. Część funduszy przez Was zebranych pomogła spełnić marzenie Mateusza!

Dziękuję też przede wszystkim Mateuszowi, bez którego nie byłoby takiego pięknego marzenia! Mam nadzieję, że te kilka dni dało Ci siłę do walki z chorobą. Dziękuję też Tobie, Gosiu, za długie rozmowy wieczorami, za dodanie mi odwagi na miejscu, za świetną współpracę i przede wszystkim za takiego fajnego synka!
 At the end I would like to say –  thank you. First of all I would like to thank Travel Agency ITAKA. Our long-term sponsor. Big thanks for our cooperation and so quick answers to my e-mails. Agata, thanks once again!
 I would like to say thank you to all of our individual sponsors. I can’t list all of you. But you make a difference in this world.
 Big thanks to the authors of the “Dream Icons” project. Without you guys it wouldn’t be the same. And I have to say this – you had amazing idea for this project. Thanks guys!

And last but not least big thanks go to Mateusz, without whom this amazing dream would never exist! I hope that those few days gave you strength to fight with your illness and hope, that there is a better future. I would like to thank also Gosia, Mathew’s mom, thank you for those long talks in the evenings, for giving me courage and for your amazing boy!

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Zaproszenie//Invite

Zapraszamy na spotkania Fundacji Mam Marzenie!



Nasza praca daje nam wiele satysfakcji, nadziei i radości! Dlatego nie bójcie się przyjść i spróbować swoich sił!

Our voluntary work gives us a lot joy, hope and satisfacion! So don't be afraid and come to one of our meetings and see it for yourself, that life can be better!

czwartek, 29 stycznia 2015

The story of my life...








Ktoś poprosił mnie kiedyś, kiedy pierwszy raz pojawił się temat mojego bloga, by napisać parę słów o mojej historii z wolontariatem. Zatem… zapraszam do czytania.

Wolontariat jest naprawdę genialną sprawą. Jestem wolontariuszką od około czternastego roku życia. Mieszkałam w kilku miejscowościach do tej pory. Ilekroć się przeprowadzałam, tyle zmieniałam fundację, w której byłam wolontariuszką. Bycie wolontariuszką daje mi w życiu wiele radości. Ci z nas, którzy są wolontariuszami, wiedzą jak to jest. W życiu, jak to w życiu, można trafić na różnych ludzi. Jedni, wdzięczni za pomoc. Otwarci na ludzi. Drudzy, kompletne przeciwieństwo. Tak, tak… Zaraz mi powiecie, jesteśmy tylko ludźmi itd. itd. Ale czy nie łatwiej i nie przyjemniej pracuje się z ludźmi, którzy nie marudzą, lecz współpracują?

Kocham to, co robię. Daje mi to nadzieję i siłę, by przeżyć każdy kolejny dzień. Czyni mnie szczęśliwą. Tak łatwo to ja się nie poddaję. Daje z siebie wszystko za każdym razem. Ostatnio, wzięłam miesiąc “urlopu” od fundacyjnego życia. Stęskniłam się za tym. Stęskniłam się za moimi dzieciakami. To trochę dziwne, wiem. Oczywiście musiałam się rozliczyć z dokumentów, czy faktur, ale mimo wszystko, brakowało mi codziennego kontaktu z wolontariatem. Doszłam do wniosku, że nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego. Bo to stanowi część mnie.

Zaczęłam moją przygodę z wolontariatem od fundacji zajmującej się pomocą ludziom pochodzącym z biednych, czasami wręcz patologicznych rodzin. Zapytacie mnie, co może robić czternastoletnia wówczas dziewczyna? Można pomagać na wiele sposobów. Na przykład zbierając pieniądze. Jest naprawdę mnóstwo możliwości. Później, kiedy przeprowadziłam się do innego miasta, byłam wolontariuszką w Domu Samotnej Matki. Nie mam zbyt dobrych wspomnień z tego miejsca. Zakonnice, które prowadziły ten dom, uważały, że wolontariat to obowiązek. Spotkania obowiązkowe wolontariuszy odbywały się w godzinach, kiedy byłyśmy z koleżankami w szkole. Nie obchodził ich fakt, że niestety, nie mogę sobie ot tak odpuścić zajęć na chwilę przed maturą. Cóż… nie wszyscy doceniają pracę wolontariusza. Ci mali podopieczni, te małe istotki, nie były niczemu winne i to dla nich tam byliśmy. To dla nich warto było się starać. Kiedy miałam dziewiętnaście lat przeprowadziłam się po raz kolejny. Przeszłam odpowiednie szkolenie, dzięki któremu mogłam być wolontariuszem medycznym w hospicjum. Tam „spędziłam” ponad dwa lata swojego życia. Uwielbiam tych ludzi, sam pomysł tego wolontariatu. Z tymi wolontariuszami i pracownikami hospicjum można konie kraść. Dzięki temu wolontariatowi dałam radę przejść przez ciężki okres w swoim życiu. Po kilku latach przeprowadziłam się do jeszcze innego miasta, w którym obecnie mieszkam. Tu zostałam wolontariuszką Fundacji Mam Marzenie, oraz, wraz z moimi przyjaciółmi oraz naszym ówczesnym Koordynatorem - o. Grzegorzem - zaczęliśmy prowadzić zajęcia z wolontariatu pedagogicznego.

Mój obecny wolontariat to zupełnie coś innego niż moje wcześniejsze wspomnienia. Ktoś kiedyś zapytał mnie, który wolontariat wspominam najmilej. Odpowiedź jest bardzo prosta. Wolontariat medyczny w hospicjum. Kocham tych ludzi. Tworzą oni najlepszą społeczność, w której można pracować. Wiele z nimi można zdziałać, bo są chętni do pracy, są, w pełnym tego słowa znaczeniu, altruistami, nie wahają się, kiedy ktoś prosi o pomoc, a na ich twarzach nieustannie gości uśmiech i mimo przelanych łez, kiedy odchodzi “ulubiony” pacjent, tam aż chciało się wracać. Pamiętam jeden dzień, kiedy miałam swój “dyżur wolontariatu”. Skończył się on dla mnie bardzo… smutno. Ale to zupełnie inny temat…

-------------

English version

Someone had asked me, when I first brought the topic of writing a blog, to write of what I have done before, to write about my previous work? So here we go…

Volunteer work is pretty amazing thing. I do this since I was about fourteen. Few places to live, so few foundations as well. It still brings me happiness. We, volunteers, know how it goes. One family, that you help, is really grateful. Keep smiling still. The others are completely different. There are complains nonstop. I know, you all will tell me, that we are only humans, and we are all different. But that doesn’t mean that what me and my friends do, doesn’t require any communication. And you all know that in addition to have a good relationship with a family you have to talk and discuss everything.

I love what I do. It gives me hope, strength to live another day. It makes me happy. So I’m not giving up so easily. I try my best every time. Lately, after about a month, when I had a little break from FMM, because of my MSc exam, I missed this! I missed my little kids. It was weird. Of course I had to account for all of my recent invoices etc. but I’ve been out of my foundation life. During my absence I realized that I can’t imagine my life without this. It’s a part of who I am.

I began my adventure with volunteer work with Foundation, which helps pure families . What a fourteen-year-old girl could do back then, you ask? You can help in different ways. By raising money for example. They are a lot of possibilities. It’s one of them. Then, I was a volunteer at Home for Single Mothers. I don’t have much good memories from that time. I don’t think that volunteer work is someone’s obligation. The nuns working there unfortunately thought that it is. Although infants and other babies were so worth it, to keep going, to keep coming there. When I was nineteen I moved out to another city. I went through special training, what allowed me to work at Hospice. I did that for over two years. I loved this. The idea, the people. It helped me go through tough time in my life. Then, when I moved out to the city, where I live now, I became a volunteer at Make-a-wish Foundation and together with my friends I started educational volunteering.

That’s completely different than my previous volunteer work. Once someone had asked me, which one I loved more, the answer is easy. Hospice. Best people to work with. Best community to do crazy and sometimes almost impossible things. I remember one day that ended up horrible for me, but … that’s another story for another day.

wtorek, 6 stycznia 2015

Marzenia się spełniają // Dreams come true






Miesiąc temu było mi dane uczestniczyć w spełnieniu marzenia małej Kai. Kaja to moja mała, trzyletnia, Marzycielka. Wspominałam już o niej wcześniej, nawiązując do wizyty księżnej Danii, Marii Elżbiety w naszym mieście, a także zdając relację z poprzedniego spotkania. Oto i relacje ze spełnienia marzenia.

 „To możli­wość spełnienia marzeń spra­wia, że życie jest tak fascynujące.”



                                           Paulo Coelho



Naprawdę nic nie daje nam większej satysfakcji niż uśmiech na twarzy małego dziecka. To ta radość daje nam siłę i poczucie, że nasza praca nie idzie na marne. Tego pięknego, ale jakże mroźnego ranka wyruszyliśmy w drogę do naszej marzycielki – Kai. Po dwóch godzinach jazdy samochodem przybyliśmy na miejsce zwarci i gotowi do pracy. Dzień wcześniej Panowie przywieźli wszystkie meble, a w ową sobotę przyjechaliśmy do Kai, aby spełnić marzenie naszej Marzycielki i wręczyć jej uroczyście Dyplom Spełnionego Marzenia. Przyjechaliśmy na miejsce i pierwsze, co zobaczyliśmy, to była mała Kaja wypatrującą nas przez okno. Ucieszyła się, kiedy nas zobaczyła. Pomachała nam na przywitanie, a my odmachując pospieszyliśmy do środka. Weszliśmy po chwili do mieszkania i, ku naszemu zaskoczeniu, meble stały już złożone w pokoju! Niemniej jednak przywieźliśmy ze sobą pozostałą część marzenia i wręczyliśmy je naszej małej Marzycielce. Zobaczyliśmy wówczas na jej twarzy jeszcze szerszy niż dotychczas uśmiech. Zziębnięci przeszywającym mrozem, zostaliśmy ugoszczeni gorącą herbatką. Chwilę później, kiedy rozgrzała już nas wspomniana herbata i uśmiech na twarzy małej Kai, przyszła pora na rozpakowanie pozostałych prezentów. Kiedy nasza Marzycielka zobaczyła kufer na zabawki, od razu chciała się w nim schować! I prawie jej się to udało! Mała była tak zaoferowana naszą obecnością i spełnieniem marzenia, że uśmiech nie znikał z jej z twarzy przez cały czas! Stolik, który stał na środku pokoju, wypełniły natychmiast kolorowe książeczki z bajkami, kredki i kolorowanki. Kaja opowiedziała nam jeszcze bajkę o Pawle i Gawle i przyszła na nas pora. Wręczyliśmy uroczyście Kai Dyplom Spełnionego Marzenia i ruszyliśmy w drogę powrotną do Szczecina. Dziękujemy Ci, Kaja, za piękne marzenie. Dziękujemy, że mogliśmy spełnić tak ważne dla Ciebie i całej Twojej rodziny marzenie. Bo to dzięki takim Marzycielom jak Ty, warto mieć marzenia. 

A teraz kilka słów ode mnie, tak bardziej… prywatnie… Marzenia, takie jak to, wymagają od nas wolontariuszy czasu. I to bardzo dużo czasu. Wszyscy wiemy, jaka jest obecnie ekonomia. Biorąc ją pod uwagę, jesteśmy wdzięczni za każdego sponsora, czy zwykłą, codzienną pomoc. Najwięcej czasu w związku z tym zajmuje nam znalezienie sponsorów. Kiedy już ich znajdziemy, zazwyczaj bywa z górki. Dlatego z tego miejsca pragnę podziękować wszystkim, którzy pomogli nam spełnić to marzenie. Nie znam Was wszystkich po imieniu, a szkoda. Bo każdemu chciałabym uścisnąć dłoń i powiedzieć zwyczajnie – dziękuję. Pomogły nam między innymi dzieci ze szkoły podstawowej. Jestem wdzięczna, że dzieci, od najmłodszych lat, uczą się pomagać innym! Wielkie brawa dla szkoły i nauczycieli! Pomogła nam również pewna para młoda, która na swoim ślubie wspierała nas dzięki akcji „Zamień kwiaty na marzenia”. I oczywiście p. Marii, wraz z rodziną. Dziękujemy za ten niesamowity gest! Nawet nie wiecie Państwo ile to dla nas i naszych Marzycieli znaczy! Za to wszystko – zwyczajnie – dziękuję!

//

English version:

About a month ago, we’ve made our little Kaja’s dream come true. Kaja is my three-year-old Dreamer at Make-a-wish Foundation. I’ve already mentioned some about her, about her impression on Queen of Denmark, Mary Elisabeth, in our town. I’ve also posted the report from our previous meeting. This time I have some news about making her wish come true. Let’s hear it.

“It's the possibility of having a dream come true that makes life interesting.”



                                                  Paulo Coelho



Really, nothing gives us more proud than smile on child’s face. That happiness gives us power and strength, and feeling, that our job is not a waste of time. That beautiful, but so freezing morning we had long trip before us, to see our Dreamer – Kaja. After two hours of a drive, we came to our destination, ready to do our job. Day before then, furniture has been brought to our Dreamer’s home, and that Saturday we were supposed to make our little’s girl dream come true. Of course we had Dreamer’s Diploma and some more surprises for her too. After we came, we saw Kaja waving at us, we waved her back and hurried up inside. We came in, and what we saw? Every single furniture was put already together! Nevertheless we brought some stuff too and we wanted to give it also to our little one. We saw even bigger smile on her face then. Was that even possible?! Because of the weather outside we were like frozen, so Kaja’s mom made us some really hot tea. After we drunk it, and after getting a lot of warming Kaja’s smiles, the time for a next move had came. It was time to see, what we brought with ourselves. Our little Dreamer saw toy box. And immediately wanted to hide inside, and… almost did it! Our Sunshine was so busy and happy, because of all the presents, that the smile had never disappeared from her face. Child’s table, that had been in the middle of the room, was now full of colorful books, crayons and coloring books. We had a big pleasure to listen to the story of Paweł and Gaweł, polish story for kids, that was said to us by little Kaja. As it turned out it was one of her favourites. Then, it was time for us to go home, so therefore we gave Dreamer’s Diploma to Kaja, and said goodbye and went home. Thank you, Kaja, for having such a beautiful dream. Thank you and your whole family, for giving us the opportunity of making your wish come true. Thanks to little kids like you, it’s so worth to have a dream!

Now, something from myself. More… private words… Dreams, like this one, requires from us, volunteers, more time. A lot of more time. We all know what the economy nowadays is. Taking this into the consideration we are really grateful for every sponsor, that wants to help us. Every, even if it was really simple help. Because this wouldn’t exist without you all. So… after all, it takes the most time to find a sponsor. When we do find them indeed, it’s way easier. Therefore, at this point, I would like to thank you all, who helped us make Kaja’s dream come true. I don’t know you personally, shame. Because I would like to shake your hand and say simply – thank you. We got help from kids in primary school. It’s so amazing, that kids learn to help and how to help! Big thanks goes to the school and teachers! We had help from Newlyweds! Thanks to the “Change flowers for dreams” thing! And of course, last, but not least, big thanks goes to Mrs Maria R. and her family. Thank you all for your help. You don’t even know how much it means to us. And all we can give you is a simple – thank you!